Rejs S/Y PANORAMA wokół HORN i na ANTARKTYDĘ
Zdjęcia MARKA ADAMCZYKA uczestnika rejsu
Trzy miesiące temu jacht PANORAMA rozpoczął rejs, w którym jako szósty polski jacht opłynął Horn, przeszedł Cieśninę Drake'a i dotarł do ANTARKTYDY. Członkiem załogi PANORAMY w tym niecodziennym, znaczącym rejsie był nasz przyjaciel MAREK ADAMCZYK. Marek wyraził zgodę na umieszczenie części swoich zdjęć z tego rejsu na klubowej stronie ASTERINY, upoważnił mnie również do zamieszczenia pełnego tekstu opisu rejsu, wykonanego przez kapitana PANORAMY.
Czarne-1977 MAREK ADAMCZYK (wtedy nieletni!) zaczął nurkować w roku 1977 w AKP KALMAR - Gliwice. Na zdjęciu z jego obozu "na stopień niższy" (Jez.Czarne/Lubikowskie) Marek siedzi na burcie DSŁ-drugi z prawej.
Grecja-1983 Następnym razem spotkaliśmy się w roku 1983. na wyprawie KALMAR + ASTERINA do Grecji. Tam Marek zaliczył chyba pierwsze swoje 60m.
Na zdjęciu Marek-leży.
Chorwacja-1999 Potem Marek zamieszkał w Niemczech ale utrzymywaliśmy bardzo miły kontakt. W roku 1999 odbyliśmy nurkowy rejs w Chorwacji na jachcie HELIKON. Po zakończeniu naszej tury Marek w ciągu 15 minut zdecydował się pozostać na HELIKONIE na rejs z następną załogą. Oczywiście to, że ta załoga była żeńska nie miało znaczenia, zdecydowała rodząca się w Marku miłość do żeglarstwa.
Następne lata to coraz trudniejsze rejsy.
Ostatni wyczyn - opłynięcie Hornu, przepłynięcie Cieśniny Drake'a, dopłynięcie do Antarktydy na małym jachcie - osiągnięcia o których marzy każdy żeglarz. Na dodatek Marek wykonał jeszcze na Antarktydzie nurkowanie i to w mokrym skafandrze. Cieszę się, że to wszystko mu się udało. I że wrócił szczęśliwie.

KAZIMIERZ ŁUKASZEWICZ


Panoramą na Horn i Antarktydę

Całe przedsięwzięcie zostało zorganizowane przez Akademicki Klub Jachtowy AZS z Wrocławia właściciela jachtu " PANORAMA". Jest to jacht typu Rigel o dłg 15,84m kecz bermudzki pow. ożaglowania 100m2, załoga-10 osób. Trasa to etapowy rejs z Polski wokół Ameryki Południowej od wschodu do zachodu i powrót przez Kanał Panamski do Polski.
Prowadzenie trzeciego etapu w terminie 04-12-2004. do 03-01-2005 na trasie: Puerto Madryn do Ushuaia z opłynięciem Przylądka Horn i okolicznych fiordów Patagoni zostało powierzone kpt. Sławomirowi Rudnickiemu, który po skompletowaniu załogi i przeprowadzeniu analizy map oraz warunków pogodowych w tym rejonie w grudniu (termin naszego rejsu) a także po konsultacjach z żeglarzami pływającymi w tamtych rejonach postanowił zmodyfikować trasę naszego etapu. Zdecydował się na maksymalnie ambitny plan - oprócz opłynięcia Przylądka Horn przepłynąć Cieśninę Drake'a do Antarktydy na wyspę Króla Jerzego gdzie mieści się Polska Stacja Antarktyczna im. Arctowskiego.

Kpt. Slawek Rudnicki i Bodo


Mapa wyprawy



Wybrzeże ARGENTYNY
(zat. Beagla)
zat. Beagla zat. Beagla
zat. Beagla zat. Beagla
zat. Beagla zat. Beagla
zat. Beagla zat. Beagla
zat. Beagla zat. Beagla


Przejście HORN
widok z S/Y Panorama
Przejście HORN Przejście HORN
Przejście HORN Przejście HORN
Przejście HORN Przejście HORN
Przejście HORN


Cieśnina DRAKE'a
Cieśnina DRAKE'a
Awaria masztu
Cieśnina DRAKE'a
Sztorm w Cieśninie Drake'a
Cieśnina DRAKE'a
Sztorm w Cieśninie Drake'a
Cieśnina DRAKE'a
Sztorm w ciesninie Drake'a
refowanie żagli
Cieśnina DRAKE'a
Cieśnina DRAKE'a Cieśnina DRAKE'a


ANTARKTYDA
Stacja im. Arctowskiego
wyspia Króla Jerzego (King George Island)
Antarktyda
Wyspa King George - problemy z kotwicą
Antarktyda
Antarktyda Antarktyda
Wyspa King George - Zatoka Admirality Bay
Marek nurkuje w mokrym skafandrze do śruby jachtu
Antarktyda Antarktyda
Antarktyda Antarktyda
Antarktyda
Załoga stacji im Arctowskiego
Antarktyda
Załoga stacji im Arctowskiego
Antarktyda
Załoga stacji im Arctowskiego
Antarktyda
Załoga stacji im Arctowskiego
Antarktyda
Kabina PANORAMY
Antarktyda
Krótka historia Stacji im Arctowskiego
Antarktyda Antarktyda
Antarktyda Antarktyda
Wieloryb w zatoce
Antarktyda
Widoki Zatoki Admiralicji
Antarktyda
Widoki Zatoki Admiralicji
Antarktyda
Widok jachtu PANORAMA ze stacji Arctowskiego



Sprawozdanie z rejsu
Kapitana S/Y PANORAMA
SŁAWOMIRA RUDNICKIEGO


(Załączone z upoważnienia Marka Adamczyka)

Plan był następujący: Zaokrętować w Puerto Madryn szybko zrobić zaopatrzenie i jednym skokiem popłynąć do Ushuaia. Etap ten miał być tylko "złem koniecznym" czyli żeglowaniem do miejsca gdzie zasadnicza przygoda miała się dopiero rozpocząć. Następnie w Ushuaia chwila na wytchnienie, zaopatrzenie i przez Horn żegluga przez cieśninę Drake'a na Antaktydę. Tam kilka dni i z powrotem. Wówczas gdyby czas na to pozwolił planowałem zwiedzenie fiordów w pobliżu Ushuaia. Plan ten był tak ambitny (czytaj: szalony), że w rozmowach z załogą zawsze mówiłem że zrealizujemy go jeżeli Neptun pozwoli i będziemy mieli dużo szczęścia i wcale nie na pewno. Jednak w rzeczywistości bezwzględnie parłem do celu. Dlatego niewiele zobaczyliśmy płynąc wzdłuż Patagonii, a także nie mieliśmy okazji podziwiać fiordów Chilijskich. Zmusiłem całą załogę do dużych wydatków na odpowiednie ubrania by przeżyć w niskich temperaturach na jachcie bez ogrzewania. Dlatego tez musiałem zaszczepić w załodze wiarę, że to się uda i tak naprawdę to jest właśnie to, po co przyjechaliśmy. Cała załoga była za!

Plan udało się zrealizować niemal w 100% i tylko z niewielką jego modyfikacją. Jedną z nich była wizyta w Puerto Desado w drodze z Puerto Madryn do Ushuaia. Powody były dwa. Po pierwsze nasz drugi oficer Rysiek 25 lat temu po nieudanej próbie opłynięcia Przylądka Horn połączonej z wywrotką jachtu "ALFA" którym płynął, tutaj właśnie znalazł schronienie i tutaj "leczył rany" i z tym miejscem wiążą go bardzo silne wspomnienia. Uznałem że nie można mu było odmówić tej przyjemności.. Drugim powodem było mała ilość paliwa i mogliśmy je uzupełnić w tym porcie. Zawitaliśmy do tego miasteczka zapomnianego przez Boga i ludzi tylko na jedną noc. Po zatankowaniu i dodatkowym zaprowiantowaniu wyruszyliśmy w dalszą drogę. Tak się spieszyliśmy, że zrezygnowaliśmy z wycieczki by poobserwować pingwiny gnieżdżące się nieopodal. Nie baczyliśmy także na silny wiatr który właśnie się wzmagał, a który tak zaniepokoił władze portu, że poproszono nas byśmy przez pierwszy spotkany statek poinformowali ich o naszej sytuacji. Nie zrobiliśmy tego ponieważ nie spotkaliśmy po drodze żadnego statku.

Droga do Ushuaia przebiegała sprawnie, czasem nawet musieliśmy się wspomagać silnikiem by nie tracić czasu. Pogoda tylko stawała się coraz bardziej nieprzyjemna, coraz rzadziej pojawiające się słońce, coraz niższe temperatury i tężejący nieprzyjemny zimny wiatr. W cieśninę Drake'a weszliśmy przez cieśninę de la Maire znaną z powodu bardzo silnych prądów i niebezpiecznych fal. Jednak trzymając się z dala od obszarów niebezpiecznych szczęśliwie dopłynęliśmy do kanału Beagle'a w którym także panują nieciekawe warunki nawigacyjne, czego dowodem były zaobserwowane wraki statków. Ushuaia przywitała nas piękną pogodą.

Spędziliśmy tutaj dwa dni wypełniając czas zaprowiantowaniem, zatankowaniem, drobnymi naprawami i kompletnym przygotowaniem jachtu do realizacji decydującego celu naszej wyprawy. Ponadto z wielkim upodobaniem poznawaliśmy smak Argentyńskiej kuchni w której dominuje wołowina i pyszne czerwone wino. Wybraliśmy się także na wycieczkę w okoliczne góry.

Następny krok to krótki "przeskok" 25 Mm do Puerto Williams, Chilijskiego portu w którym od władz Chilijskich musimy uzyskać formalne pozwolenie na opłynięcie przylądka Horn (to Chilijskie wody terytorialne), a także na wizytę na Antarktydzie (Chile uznaje półwysep Antarktyczny za swoje terytorium). Zabiera nam to jedną noc i pół kolejnego dnia. Po otrzymaniu "autoryzacji" bez zwłoki, nie sprawdzając nawet prognozy pogody bo i tak przecież popłyniemy wyruszyliśmy by opłynąć tą legendarną skałę. Początek bardzo spokojny przerodził się w niesympatyczne halsowanie na żaglach i silniku przeciw silnemu południowemu wiatrowi. Jednak w końcu udaje nam się dotrzeć do archipelagu wysp Wollenstein i dalej już bez większych trudności do wyspy Horn. Pogoda zmieniała się co 10 min, na zmianę słońce i bardzo niskie chmury z których padał śnieg. Ale Neptun był łaskawy i pozwolił nam przepłynąć w odległości 8 kabli od Hornu w promieniach zachodzącego słońca i przy słabnącym wietrze do 3B. Podziwialiśmy to miejsce w milczeniu jakby nie wierząc że dokonaliśmy tego o czym marzy każdy chyba żeglarz na świecie.

Tyle, że był to dopiero początek najtrudniejszego etapu, 500 Mm żeglugi przez najniebezpieczniejszy obszar dla żeglarza, przez cieśninę Drake'a. I było różnie, czasem wszystkie żagle, czasem tylko mały fok, jednak przez większość czasu wiatr z korzystnych kierunków. Ciągle też było szare, permanentnie pozbawione słońca niebo. W połowie drogi napotkaliśmy pierwszą górę lodową. Około 100 Mm od Szetlandów Południowych dopadł nas sztorm. Z obawy że żeglowanie w takich warunkach wśród pływającego lodu jest zbyt niebezpieczne zdecydowałem się stanąć w dryf i poczekać aż się wydmucha. Tak też się stało, jednak zdryfowaliśmy prawie 40 mil od zamierzonego kursu. Wiatr zmienił kierunek i byliśmy zmuszeni do żeglugi na silniku, gdyż halsowanie w takich warunkach byłoby zbyt powolne. Okazało się też, że sytuacja lodowa przekazywana nam przez telefon satelitarny była zupełnie inna - lodu było niewiele i jedynie w cieśninie Nelsona musieliśmy bardzo uważać by nie staranować jakiejś większej bryły, a małych było na tyle dużo, że nie sposób było je wymijać. Tutaj też przywitały nas pierwsze zwierzęta, foki i wieloryby. W końcu zmęczeni i solidnie wymarznięci docieramy w śnieżnej pogodzie do stacji Arctowskiego. Zaplątana w śrubę lina do uwolnienia której nurkował w lodowatej wodzie Markus, opóżniła nasze upragnione zejście na ląd o parę godzin.

Pobyt w zatoce Admiralicji trwał tylko 4 dni z których 1,5 walczyliśmy z bardzo silnym wiatrem osiągającym w porywach prędkość 80 kn. Jednak to miejsce jest tak niezwykłe pod każdy względem, że nikt nie miał najmniejszej wątpliwości, że warto było spędzić w sumie 12 dni żeglując tam i z powrotem przez cieśninę Darke'a tylko po to by choć przez chwilę doświadczać jego cudów. Przez te kilka dni poznaliśmy wspaniałych ludzi, niezwykle życzliwych i całkowicie bezinteresownych. Mieliśmy okazję spędzić z nimi czas przy wigilijnym stole. Mieliśmy czas by obserwować czystą, dziewiczą przyrodę. Widzieliśmy pingwiny, różne foki, słonie morskie a nawet humbaki i to z bardzo małej odległości. Zorganizowano nam wycieczkę w góry skąd mieliśmy okazję podziwiać lodowce i całą zatokę. My z kolei zaprosiliśmy Ich na jacht. Pływaliśmy wzdłuż i wszerz przez zatokę Admiralicji podziwiając górę lodową która tam na stałe zagościła i cielące się lodowce. Zawinęliśmy także do Brazylijskiej Stacji Antarktycznej. Ten czas był tak intensywny, że subiektywnie płynął dla nas wolniej pozostawiając w nas uczucie że spędziliśmy tam połowę rejsu. Były też ciężkie chwile. Dwukrotnie wiatr był tak silny, że nie byliśmy w stanie stać na kotwicy przed polską stacją i byliśmy zmuszeni chować się za wyspą Dufayel znajdującą się wewnątrz zatoki Admiralicji. Musieliśmy walczyć z puszczającą kotwicą i growlerami taranującymi jacht .Przy nie sprawnej windzie kotwicznej do walki wręcz z łańcuchem za każdym razem musiało stanąć co najmniej czterech załogantów. Ale w dniu pożegnania zaświeciło słońce pozwalając nam odetchnąć przed kolejnym "skokiem" przez Drake'a. Powrót to czas wiatrów zmiennych, jeden sztorm ale tym razem od rufy bardzo uciążliwy lecz nie trwał długo, tak że przetrwaliśmy go bez większego trudu. W połowie wiatr ustalił się z kierunku NW (czyli niemal dokładnie w twarz) i rozpoczęliśmy mozolną żeglugę ostrym bajdewindem na żaglach i na silniku pod wiatr 5-7B. Walczyliśmy z tym wiatrem, a także z awariami silnika przez 3 dni. Naprawa pompy wodnej układu chłodzenia i doprowadzenie go do pełnej sprawności zajęło nam prawie pół nocy. Czasu było tak mało, że byłem już pewny, że nie zdążymy na samolot. Jednak i tym razem Neptun okazał swoją łaskawość i w ostatniej chwili wiatr osłabł, zmienił kierunek na fordewind i pokazało się słońce. Jeszcze na wodzie płynąc kanałem Beagle,a doprowadziliśmy jacht do porządku łącznie z myciem zęz i nad ranem 3 stycznia dopłynęliśmy do Ushuaia. Cały dzień zajęło nam naprawianie, pakowanie i wszystkie te najbardziej nieprzyjemne czynności podczas każdego rejsu. 2 godziny przed odlotem przekazaliśmy jacht kolejnej załodze w stanie sterylnym, ponaprawiany i z załatwionym żaglomistrzem który do dnia następnego miał zrobić porządek z uszkodzonymi żaglami.

Tym sposobem zostaliśmy załogą 6 polskiego jachtu i drugim najmniejszym po "Starym", który zapłynął na Antarktydę. Przypomnijmy, że wśród tej szóstki są "Pogoria" i Zawisza Czarny" i trudno porównać z nimi "Panoramę". Weszliśmy także do grona kaphornowców. Dokonaliśmy tego dzięki uporowi i wytrwałości, nie bacząc iż nie była to idealna pora roku na tak daleką żeglugę, nie bacząc że na jachcie nie było ogrzewania i że mieliśmy bardzo mało czasu by zdążyć i to, że w ogóle pierwotny plan nie przewidywał tego.

Kpt. Slawek Rudnicki i Bodo




Autor zdjęć z rejsu: Marek Adamczyk
Strona internetowa Marka (są tam również inne zdjęcia z tej wyprawy)
Opracowanie strony: Zbyszek Jura
Wszelkie prawa zastrzeżone, kopiowanie i wykorzystywanie materiałów
bez zgody autora zabronione.

Jeśli masz uwagi to napisz. Oto adres: zjura@sownet.pl